środa, 28 sierpnia 2013

Hemingway i apka z logiką

- Dupa do gorącej wody, lampka wina i pójdzie! Jak ja tak zrobiłam, to nie wiedziałam, czy będę rodzić, czy srać!
Tak mi wczoraj poradziła pani w drogerii "Natura". Kibicuje mojej ciąży od dobrych kilku miesięcy. Dotąd robiła to, dorzucając do moich zakupów garście bezpłatnych próbek kosmetyków dla ciężarnych. Teraz najwyraźniej jednak zaczęła mi współczuć ogromnego brzucha i postanowiła poratować praktyczną radą.
Jest ciężko, nie powiem.
W poniedziałek spałam do 15. Obudził mnie Mąż wracający z pracy. We wtorek podniosłam tyłek z betów i zrobiłam oko oraz włos o 13:30.
Każdego dnia liczę się z tym, że tym razem Mężowi nie uda się już wyciągnąć mojego coraz bardziej bezwładnego ciała z wanny. Nasz wieczorny rytuał coraz bardziej przywodzi mi na myśl Hemingwayowską walkę człowieka z merlinem.
http://royceferguson.blogspot.com/2011/10/old-man-and-sea-of-cortez.html
Poza tym jestem na jakimś hormonalnym haju. Pomijam już klasyczny mood swing od płaczu do euforii z zamyśleniowym odlotem po drodze. Jest gorzej: przestała mi działać apka z logicznym myśleniem. Jak by nie patrzeć z każdym dniem jestem bliżej porodu. Ale mnie z każdym dniem niezakończonym porodem wydaje się, że on nigdy nie nastąpi, że złośliwym zrządzeniem losu utknę w jakimś dziwnym sci-fi, w jakiejś ciążowej never ending story. 
Do tego dręczy mnie trudno uchwytne zawieszenie między absolutnie dosłowną realnością wielkiego brzucha, ociężałości, łupiących kości miednicy a totalną nierealnością tego, że lada dzień wylezie ze mnie mały człowiek. Nie wierzę w to po prostu. Albo inaczej: tylko na wiarę to mogę brać, bo nie jestem w stanie sobie tego uzmysłowić. I przyczepione magnesem do lodówki foty Syna w 3D nie ułatwiają sprawy ani na jotę. Nie ogarniam tego po prostu i nie wiem, czy ogarnięcie umysłem - nawet jeśli ma się skopany małymi stópkami pęcherz i żołądek - jest w ogóle możliwe. Mimo całej wiedzy, pozostaje to jakąś niesamowitą tajemnicą i misterium. 
Ten emocjonalny kipisz w połączeniu z nerwami z powodu kolejnych zapisów ktg oraz zwykłą niecierpliwością męczą. Cierpliwości nie mam za grosz. Jakoś nie stanęłam w kolejce, kiedy ją rozdawali. Podejrzewam, że obracałam wtedy drugi raz w ogonku po temperament.  
Ale spokojnie, Synu, matka nie jest tak zdesperowana, żeby korzystać z rady pani z drogerii. 



czwartek, 22 sierpnia 2013

Potwór Końca Ciąży

Wróciłam do domu.
Tych kilka dni w szpitalu kompletnie mnie wytrąciło z równowagi. Plus jest taki, że tak się wydenerwowałam kolejnymi zapisami ktg, że chwilowo nie mam siły się martwić. Lekarze twierdzą też, że nie mam powodów. Ich zdaniem Syn jest po prostu ruchliwy i zwyczajnie ma zadyszkę - stąd takie tętno.
Generalnie na opiekę w szpitalu nie mogę narzekać. Położne i doktorzy supertroskliwi i wyważeni. Tylko jeden młody lekarz postanowił nie rozpieszczać ciężarówy nadmiernym optymizmem i kiedy po usg oraz Dopplerze (które wyszły ok) spytałam dla pewności, czy wszystko w porządku, odparł:
- Czy wszystko, proszę pani, to się okaże po porodzie i za kilka lat.
Jaka szkoda, że opryskliwość nie wystarczy, by być doktorem Housem.
Powrót do domu uwolnił Potwora Końca Ciąży. O ile dotąd jeszcze próbowałam się trzymać, o tyle wczoraj puściły wszystkie tamy i hormony polały się ze łzami.
Całą ciążę zniosłam z uśmiechem na ustach. A teraz koniec z tym rozanieleniem. Nie jestem już miła.
Mam dość!!!
Mam skopane przez Młodego jelita i pęcherz. Zwykła rozmowa przyprawia mnie o zadyszkę. Jęczę przy wstawaniu z kanapy - co z tego, że 18 kg, które przybrałam nie widać, skoro moje stawy kolanowe je czują?
W nic się nie mieszczę - mam w pasie 110 cm!
Męczy mnie nawet siedzenie, bo się podduszam. A co mam cały dzień robić na leżąco? Nawet czytać długo się nie da, bo ręce drętwieją od trzymania książki.
Kontakt ze światem mam tylko dzięki tabletowi - nawet opuchniętym paluchem da się coś wydotykać.
No a poza tym, to już tylko niecierpliwość, niepokój, napięcie oczekiwania, poczucie nadciągającej zmiany...
Na szczęście dla Męża w tym wszystkim miewam też napady chichawek. Może wtedy na moment odetchnąć i przygotować się do następnej rundy.


sobota, 17 sierpnia 2013

W łóżku z Antonim Macierewiczem

- Jak masz na imię, bo ja Natalia - tak zawsze zaczynałam gadkę z nieznajomymi dzieciakami w piaskownicy jakieś 30 lat temu.
http://www.majawolf.pl/galeria/kopie_obrazow/cud-nad-wisla-jerzy-kossak.html

W święto Matki Boskiej Zielnej oraz Wojska Polskiego (że też u nas święci zawsze w mundurach, a mundurowi z aureolą nad głową) niemal identyczną formułkę skierowałam do dwóch brzuchatych dziewczyn na oddziale patologii ciąży.
Poszliśmy z Mężem na rutynowy zapis ktg i naszą położną zaniepokoiło wysokie tętno Syna. Zapis powtórzono no i już nie wróciłam do domu. Przebadali mnie, przebadali Syna - wszystko gra. Skąd takie zapisy - nie wiadomo.  
Czasem po prostu tak jest, dzieci bywają hiperaktywne. Ja właśnie mam teorię, że Młody jest po prostu dzikiem. Nie mam zresztą pojęcia, po kim to dziecko miałoby być spokojne. Ojciec się nałogowo sportuje, matka wiercidupa (to cudowne określenie usłyszałam od zaprzyjaźnionej matki-blogerki, którą możecie poczytać tutaj ), dziadki z obu stron też mają pieprz w tyłku. 
No, ale lekarze chcieli obserwować, to oberwują, na władzę nie poradzę.
Oczywiście dla mojej schizowej psychy opcja "nie wiadomo, skąd takie objawy" jest najgorsza z możliwych. W szczelinie między zaniepokojeniem doktorów a brakiem wyjaśnienia znajduję świetną przestrzeń na wypuszczenie z siebie ducha ludu smoleńskiego. Tak, tak, jeśli jest pole do domysłów, rodzi się we mnie Antoni Macierewicz. W pierwszych godzinach po przyjęciu do szpitala Mąż dostał więc potężną dawkę kastroficznych wizji oraz przewrotnie pokrętnych teorii na temat wcześniejszych niedopatrzeń i uchybień zajmujących się mną służb położniczych. 

*   *   *
Na marginesie, służby owe trochę same są sobie winne, że obrzuciłam je kamieniami. To dla mnie niepojęte, jak dalece autystyczny społecznie może być młody lekarz. Wchodzi, ja niemal wstaję, by wyciągnąć rękę i się przedstawić, ale szybko pasuję, kiedy widzę, że gość patrzy mi w mostek zamiast w oczy i przemyka obok, by jak najszybciej oddzielić sie ode mnie barykadą biurka. Następnie nie odpowiada na moje proste i logiczne pytania (np. o to, dlaczego równie wysokie tętno Młodego nie wzbudziło takiego niepokoju podczas zapisu półtora miesiąca wcześniej), tłumiąc mój głos szelestem papierów. No żesz cholera! Co ja mam sobie myśleć? 

*   *   *
Na szczęście po kilku godzinach na oddziale i długich rozmowach z Mężem oraz konsultacjach z dobrymi duszami, udało mi się wykopać Antoniego ze szpitalnego łóżka, w którym już się dziad mościł jak u siebie. 
Odbyłam też wychowawczą rozmowę z Synem, wyraźnie mu uświadamiając, że lepiej, by poszedł na współpracę z matką oraz służbami medycznymi. No i od wczorajszego wieczora zapisy idą ładne. Jakby mi dziecko w brzuchu podmienili - wzorowe 130-140 łomotów na minutę. 
Mam nadzieję, że już tak zostanie. Pogodziłam się z tym, że zostanę tu do porodu, choć to dla mnie trudne, ale denerwować się jeszcze dwa czy trzy tygodnie nie mogę.
Na marginesie: piękny jest dźwięk ktg. Zawsze mam przed oczyma pędzącego małego kucyka. Kucyka, Synu, nie mustanga!

piątek, 9 sierpnia 2013

Szczęśliwa zmienność bytu

Trzy dni temu obudziłam się o czwartej rano. Wieczorem pochłonęłam całą pyszną pizzę z anchois i przyszło mi za to zapłacić koszmarną zgagą, która wyrwała mnie ze snu niczym chuda i bezduszna wychowawczyni z XIX-wiecznego szkockiego internatu dla dziewcząt.
http://www.freewebs.com/jennlovesautographs/apps/photos/photo?photoid=140135668
Poszłam do kuchni, zaparzyłam sobie mięty z miodem i usiadłam przy naszym stole.
Zapomniałam już, jak wspaniałe są takie wczesne poranki. Z natury jestem raczej specem od wszelkich odcieni nocy, świt to obce królestwo. Patrzyłam więc przez okno na bujną zieleń i stalowe niebo. Ze zgrozą odnotowałam, że na sportowym basenie, który właśnie wybudowano nam pod oknami (na szczęście nie zasłaniając pięknego widoku) pracuje już czyściciel. Natychmiast wzniosłam dziękczynienie, że nigdy nie musiałam pracować o tej porze.
Hmm, pana czyściciela będę zapewne częściej widywać, kiedy Syn już przyjdzie na świat...
Patrzyłam tak i patrzyłam i nagle doszło do mnie w jak przedziwnym momencie i miejscu jestem.

*   *   *
Trzy lata temu o tej porze czekałam na śmierć mojej Matki. "Czekałam" w sensie: próbowałam przewidzieć jej nadejście i jakoś się do tego przygotować.
Teraz czekam na narodziny Syna.
Przez swoje kuchenne okno widzę wystające zza drzew ostatnie piętro szpitala.
Tam 35 lat temu Matka mnie urodziła.
Tam zdiagnozowano jej guza mózgu.
Tam lada dzień przyjdzie na świat Zając.
Żeby było jeszcze dziwniej, mniej więcej w połowie drogi od mojego okna do szpitala, stoi - ukryte w gęstych o tej porze roku zaroślach - hospicjum, gdzie Matka umarła.

*   *   *
Trzy lata temu sierpień też był gorący.
Te dwa punkty w czasie - zauważyłam to, kiwając się nad filiżanką słodkiej mięty - łączy jeszcze coś.
I wówczas, i dziś czuję się spokojna i silna.
Jestem neurotyczką, bez dwóch zdań. Boję się mnóstwa wyimaginowanych rzeczy i potencjalnych katastrof. Zawsze jednak na szczęście okazuje się, że wobec realnych wyzwań jestem wyprostowanym i patrzącym przed siebie zadaniowcem.
Im bliżej porodu, tym mniej się boję, tym większej nabieram pewności, że mam po prostu do wykonania - do spółki z Synem i Mężem - ważną misję. Tu nie ma miejsca na pitu-pitu, łolaboga co to będzie, ile czyha na mnie możliwych nieszczęść. Tu się trzeba ogarnąć, zebrać w sobie i tyle.
Prze się ostatecznie zawsze do przodu, nie?

*   *   *
Najpiękniejsza w tym wszystkim jest ta niesamowita i absolutnie nieprzewidywalna zmienność życia. Gdyby wtedy, gdy co wieczór siedziałam na krześle przy łóżku Matki, ktoś mi powiedział, że za trzy lata będę szczęśliwym, zaobrączkowanym wielorybem, ledwie dychającym na leżance z powodu upału i wielkiego ruszającego się brzucha, nigdy bym nie uwierzyła.
Zresztą w takie zbiegi okoliczności, jak te odkryte przeze mnie kilka dni temu o świcie też trudno uwierzyć. Brzmi to wszystko, jak z jakiegoś scenariusza Kieślowskiego (nigdy gościa specjalnie nie lubiłam, jest na mojej liście Wielkich Kabotynów). Ale wszystko jest prawdą.
Dorzucę nawet jeszcze ciut do worka nieprawdopodobieństwa: Matka zmarła w imieniny Ojca.