http://www.hiro.pl/magazyn/magazyn_zjawiska/papa_in_da_house.html |
Ponieważ jednak już to wiem, wczoraj postanowiłam odpuścić. Wstałam w świetnym nastroju i z energią, jakiej nie miałam od wielu tygodni. Ugotowałam zupę z cukinii, zrobiłam pranie, a potem ktoś przypadkiem przypomniał mi o idei piosenki przewodniej z "Ally McBeal". Znalazłam więc na You Tube to:
Po dwukrotnym odtańczeniu układu wraz z bostońskimi neurotykami poczułam się jeszcze lepiej.
A teraz serio. Nie lubię zdawać sobie sprawy, że nie mam wpływu na bieg wydarzeń, że to nie ja trzymam ster, ale nagle dotarło do mnie, że tak właśnie jest. Zresztą - wbrew pozorom - rzadko go trzymamy, prawda?
Teraz skupiam się na tym, żeby iść przez to wszystko chwila po chwili.
Bez patrzenia na zegarek i w kalendarz.
Młody i tak się niebawem pojawi - za dzień czy za pięć, z własnej woli czy wykurzony z norki oksytocyną. Wkrótce tu będzie. A ja zamierzam dobrnąć do tego punktu spokojna.
* * *
Hmm, pamiętam, jak Mąż mi powiedział, że jeśli chodzi o piosenkę przewodnią, nigdy nie należy się ograniczać i najlepiej od razu zafundować sobie wersję symfoniczną. I jak go nie kochać?
Ad.2 akapit-ja mowie,ja,ja,ja:-) Zawsze powtarzalam,ze ani porod,ani nocne wstawania nie wymeczyly mnie tak,jak oczekiwanie na rozpakietowanie:-) Mimoze ze rodzilam kilka dni przed planowanym terminem (dwa razy),to i tak oczekiwanie na rozwiazanie było niczym czekanie na Godota....
OdpowiedzUsuń