środa, 22 stycznia 2014

Cud powtarzalności

Nowy Rok zaczyna powoli nabierać zmarszczek, a ja dopiero siadam do pisania.
Niedopszszsz.
I nic na swoje usprawiedliwienie.
2013 opuściłam z przekonaniem, że był to rok totalnie przełomowy i jednocześnie najlepszy w moim dotychczasowym nie bardzo długim, ale też nie tak znów krótkim życiu.
Dokładnie w Sylwestra rok temu Herbatnik pojawił się w naszym życiu pod postacią dwóch kresek, dzięki czemu pół nocy piłam sok pomarańczowy i herbatę (pół, bo szybko odpadłam zmorzona hormonalnym snem wczesnej ciąży).
W kwietniu zostałam żoną Męża, co było niezwykle ciekawym doświadczeniem m.in. z tego powodu, że od zawsze wydawało mi się, że dzień mojego ślubu będzie dniem ponurym, pełnym rozterek i lęku, a tu - niespodzianka - był wprost wspaniały. Zamiast zrealizować swój wieloletni koszmar senny o ucieczce sprzed ołtarza w strategicznym momencie, wkroczyłam w małżeństwo uśmiechnięta i z podniesioną głową. Do dziś mówię sobie "Wow!" na wspomnienie tego dnia.
We wrześniu Herbatnik przeszedł na tę stronę brzucha.
Tym, którzy życzyli mi, żeby 2014 był lepszy, niż 2013, odpowiadałam, że drugiego męża nie planuję, a jeśli chodzi o resztę, musiałabym strzelić ciążę bliźniaczą.
Nic nie odbierze wagi 2013.
Najzabawniejsze jest to, jak długo wydawało mi się, że ani małżeństwo, ani macierzyństwo nie są moją bajką. Zwłaszcza to pierwsze wydawało mi się skrojone zupełnie nie na mnie. Cudze śluby były dla mnie katorgą, na każdym zawsze powtarzałam, że o niebo lepiej odnajduję się na pogrzebach, że wśród żałobników jestem jakoś tak bardziej u siebie, bardziej adekwatna, mam większe poczucie wspólnoty z nieboszczykami, niż z nowożeńcami. A tu proszę, nagle wolta i oto jako żona czuję się doskonale dookreślona, na miejscu i w punkcik. Ale o szczęśliwej zmienności bytu kiedyś już pisałam.
Na 2014 powzięłam tylko jedno postanowienie, którego chwilowo nie ujawniam. Hasłem na ten rok natomiast jest "powtarzalność". Czyli rzecz dla mnie najtrudniejsza.
http://www.pinterest.com/pin/388505905326445050/ 
Neurotyczna dusza nie lubi dyscypliny, lubi zmienność i nieobliczalność. Stąd neurotycy często mają kupę wdzięku, tego niebezpiecznego czaru Piotrusia Pana czy Pani Zawsze z Wiatrem we Włosach.
Tymczasem powtarzalność, dyscyplina, zdrowa rutyna to to, co jest w stanie neurotyka uratować. Za grosz tego w sobie nie mam. Trzy tygodnie ćwiczę, potem trzy miesiące nie postawię nogi w klubie fitness, zrywam się do nauki języków, po czym leżą odłogiem itakdalej, itakdalej. No, tak się daleko nie ujedzie. Wiem to już i muszę zmienić. Zatem powtarzalność. Małe kroki. I zawsze tylko jeden krok naraz. Dyscyplina, koncentracja, benedyktyńska cierpliwość. Oto mój cel. Moja przyjaciółka Karminowa od lat codziennie się gimnastykuje. Co więcej - robi to mój 80-letni Dziadek! Jak Witkacy codziennie rano trenuje swoje ciało, nie dając słabości szans.
Znam takich, co codziennie wkuwają trzy słówka.
Którzy każdego dnia piszą dzienniki.
Dzień po dniu rozwijają talent.
Podnoszą poprzeczkę.
Trzeba wreszcie się za siebie wziąć. Jutro to figura retoryczna. Zatem dziś. Teraz. Już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz