Chcę do swojego domu! U Gamy jest słodko, ale chcę do własnego łóżka! Chcę się cieszyć nowymi białymi ścianami, ciszą i robieniem konfitur w odmalowanej na fest kuchni! A tu w salonie na podłodze wciąż piętrzy się biblioteka, kartony pokazują bebechy, a ja co rano sięgam po majtki do walizki! Jestem bratnią duszą Michaela Douglasa z "Upadku".
Wczoraj byliśmy z Mężem na zakupach w Ikei. Mimo że Mąż dwoił się i troił, żebym jakoś zniosła tę wizytę w labiryncie konsumpcji, wybieranie szafek, łóżeczka dla Syna i kosza na nasze brudne gacie trwało w nieskończoność i totalnie mnie wykończyło. To już nie dla mnie, nie mam siły, cierpliwości ani koncentracji. Ja mogę na ryneczek po truskawki się przejść i ewentualnie na koniec kwiatki do wazonika kupić.
Dziś ledwie żyłam cały dzień i w końcu na wieczór się spektakularnie załamałam.
Tu wyznam wstydliwą prawdę, że skrajnie zmęczona jestem jak przedszkolak. Umarudziłam więc Męża do nieprzytomności, wyzłościłam się jak szekspirowska Katarzyna, a na koniec rozryczałam jak fryzjerka na "Stalowych magnoliach".
Może mogłabym po prostu wywalić książki przez okno i po sprawie? Cyceron twierdził co prawda, że człowiek do szczęścia potrzebuje ogrodu i biblioteki, ale może nie wiedział, co mówi? Ostatecznie bez ogrodu jakoś żyję.