piątek, 19 lipca 2013

Jeszcze leżę, lecz ożyję i zwyciężę


Nie wiem kto tam w tym roku wygrał pod Grunwaldem, ale ja swoją pierwszą bitwę na zapowiedzianej ostatnio wojnie przegrałam.
http://gdziebylec.pl/artykul/Grunwald_600/52
Mniejsza o szczegóły, dość, ze znów próbowałam wszystkim dookoła i sobie samej udowodnić, jaka jestem, a jaka nie jestem. Konkretniej: próbowałam przeprowadzić dowód, że nie jestem tak neurotyczna jak moja Matka.
Tak, jakby ktoś mnie z nią porównywał.
Tak, jakby to miało jakieś znaczenie.
Tak, jakby wciąż żyła.
Prawda jest taka, że była to chyba najbardziej nieszczęśliwa osoba, jaką znałam i że obwiniam o to jej neurotyzm, choć nie zapominam o obiektywnych okolicznościach, które uczyniły jej życie tak smutnym.
Prawdą jest też to, że mam do niej żal, że niczego nie próbowała w sobie przebudować. Choćby dla mnie, po to, by pokazać mi się szczęśliwą, wy wyprawić mnie w świat z przekazem, że życie bywa różne, ale generalnie jest fajne. Że nawet przez porażki i katastrofy można przejść z bezczelnym uśmiechem, choćby wymuszonym.

Byłam z nią zżyta mocno, zbyt mocno. Przez to czasem nie odróżniam siebie od niej, wydaje mi się, że muszę powtórzyć jej los. Wtedy daję czadu jak w ostatni weekend. Na szczęście powoli dociera do mnie, że jestem jak głupia mysz w laboratorium, która ciągle wybiega w niewłaściwy korytarz i dlatego taśta ją prąd. I na szczęście mam przy sobie mojego nieneurotycznego Męża.
Mąż rzekł:
- Weź ty już pochowaj tę swoją matkę.
I wiecie co? Jakieś dwa dni później przyśniło mi się, że przechodziłam obok kaplicy zakładu pogrzebowego, w której było tzw. ostatnie pożegnanie Matki.

*  *  *
Tu lekko makabryczny, ale najprawdziwszy smaczek: zakład jest obok mojego ulubionego klubu, w którym wypiłam morze drinków i przetańczyłam setkę nocy, a oba zacne lokale mijałam codziennie w drodze do pracy, kiedy jeszcze pracowałam w swoim mieście.
*  *  *

Mijam zatem w swoim śnie tę kaplicę, patrzę, a tu wielka szklana witryna, a w środku blado różowe ściany, stoliki, krzesła i wielkie bukiety pięknych kwiatów - zamiast zakładu dziwna kawiarnio-kwiaciarnia.
Więc może moja podświadomość wreszcie coś zrozumiała?
Mąż w każdym razie upiera się, że nie przegrałam bitwy, lecz przerżnęłam tylko pierwszą połowę, a wyniku do przerwy i tak nikt nie pamięta. OK, kupuję to tłumaczenie, choć nie słyszałam, by bitwy miały połowy. Może mają też dogrywki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz