czwartek, 28 listopada 2013

Jak skutecznie się udręczyć (część 2)

Ostatnio pisałam o tym, że gdyby zrobić infografikę obrazującą, co pochłania neurotyka, dwa słupki zdecydowanie górowałyby nad całą resztą jego aktywności. Pierwszy to zamartwianie się - mowa o nim była tutaj. Dziś czas na drugą wieżę z Kuala Lumpur. Co robi neurotyk, gdy akurat się nie martwi?
Planuje!
http://www.woodyallenmusiumrzec.blogspot.com/2013/11/jak-zapewnic-sobie-ciaga-udreke-i-nie.html
W dużej mierze plany neurotyka mają na celu wyeliminowanie zamartwiania się. Postanawia więc, że będzie codziennie biegał, a dwa razy w tygodniu skoczy na jogę, basen czy step, bo przecież wyduszone w treningu endorfiny tak dobrze działają na psychikę. Pędzi więc kupić na zachętę sportowe buty i stosowne odzienie. W efekcie szafa pęka od niemal nienoszonych fitnessciuchów, a z kasę wydaną na niewykorzystane karnety można by pojechać na Malediwy.
Planujący neurotyk uwielbia notesy. Ileż planów można w nich zapisać, ile list spraw do załatwienia i marzeń do spełnienia można ułożyć! Specjalne miejsce w neurotycznym umyśle zajmuje kalendarz - bożek, do którego można w nieskończoność kierować mantrę: "od poniedziałku idę na dietę", "od marca codziennie kuję angielskie słówka". Oczywiście najważniejszy jest ten moment pod koniec grudnia, gdy otwiera się kalendarz na nowy rok. Wraz z notowaniem ważnych numerów telefonicznych oraz wpisywaniem pod odpowiednią datą przeglądu samochodu i corocznej wizyty u ginekologa (w przypadku pań, panowie jak wiadomo na zapas do lekarzy nie chodzą), rośnie przekonanie, że oto nadchodzi wreszcie rok, kiedy wszystkie odkładane od dawna sprawy znajdą swój spektakularny finał, a neurotyk - zależnie od powołania - napisze powieść/ zmieni pracę/ schudnie/ nauczy się hiszpańskiego/ wreszcie zacznie oszczędzać. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie następuje, wydarza się natomiast spektakularne splecenie się obu wież, bowiem neurotyk do wszystkich swoich zmartwień może teraz dodać również zgryzotę z powodu braku samodyscypliny i słabego charakteru. W ten sposób otrzymujemy fantastyczne perpetuum mobile: im więcej zmartwień, tym więcej planów ich zwalczenia, a im więcej planów, tym więcej porażek i powodów do zmartwień. Gdybyż polska gospodarka mogła się tak napędzać! Mechanizm jest doskonały i jeśli nie wtykać kija w szprychy, dowiezie nas do samiutkiego końca, co oznacza, że na łono Abrahama przeniesiemy się pełni zmartwień, natomiast nie będzie już możliwości robienia żadnych planów, chyba że ktoś zechce zaplanować sobie jakiś twarzowy outfit do trumny.
Jeśli chcemy uniknąć takiego - dość żałosnego - losu, nie ma bata, potrzebujemy mentalnego 11 września. Wieże muszą zostać zrównane z ziemia i basta.
Stąd osobiście od lat nie kupuję notesów (jeśli naprawdę mam poważny plan i wolę jego realizowania, mogę go zanotować na skrawku gazety) i od sześciu lat mam jedne spodnie do jogi. Co nie oznacza, że od czasu do czasu jakieś złośliwe gnomy gaciowe nie próbują odbudować wież. I owszem. Ot, choćby taki przykład. Postanowiłam ćwiczyć. Z natury jestem raczej kanapowcem-wykształciuchem, od izotoników wolę wino, a ze sportów wystarcza mi przewalanie się z boku na bok z książką i seks. No, ale była ciąża, jest Syn i trzeba o siebie zadbać. Figura co prawda sama naprawia się dość sprawnie, za to kręgosłup będzie miał coraz to nowsze wyzwania, bo Młody rośnie jak dług publiczny. Koleżanka poleciła mi panią Chodakowską, która  ma tę dobrą stronę, że gada z płyty i mogę ćwiczyć w domu. Mimo nieufności do nowej królowej polskich celebrytek, kupilam DVD i...
...i płyta zaległa. W przedpokoju na komodzie. W ten sposób była wystarczająco wyeksponowana, by o postanowieniu ćwiczenia przypominać i jednocześnie na tyle schowana, żeby nie udręczać non stop sumienia. Ale nie zamierzam znów być linoskoczkiem, balansującym miedzy obiema wieżami. Robię porządny grafik i zabieram się za ćwiczenia.
Inaczej naprawdę można na planowanie stracić tyle czasu, że nawet Proustowi nie chciałoby się go szukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz