Zastanowiłam się: kiedy ostatnio czytałam jakieś wiersze?
Oh la la.
A kiedyś bez nich żyć nie mogłam. Zaczęłam w ósmej klasie podstawówki od Hillarowej i Poświatowskiej. Przeorałam całego Gałczyńskiego (jestem nim genetycznie obciążona po Dziadku) i Baczyńskiego, nie ruszałam na wakacje bez wagabundy Rimbauda, a moją pierwszą miłość najlepiej zdawały się opisywać sonety Szekspira. Cóż, jestem córką dwójki polonistów i ludzi pióra, nie mogło być inaczej.
A potem minęło.
Teraz chcę, żeby wróciło.
Bez poezji człowiek jednak chamieje.
http://bookmeacookie.pl/wislawa-szymborska-blysk-rewolwru/ |
Kiedyś nawet próbowałam ją pisać.
Teraz, póki co, staję się fanką poezji dnia codziennego.
To, czego się obawiałam - że dni przy Synu będą boleśnie jednakowe - nie nastąpiło.
Prawdopodobnie odpowiada za to prawo, wedle którego 98 procent rzeczy, których się obawiamy nigdy się nie ziszcza. Ba! gdybyśmy my, neurotycy, umieli przyjąć to do wiadomości!
Każdy dzień z Synem niesie coś nowego, to niesamowite, w jakim tempie idzie rozwój takiego malucha. Jedną z najbardziej fantastycznych rzeczy wynikających z macierzyństwa jest odkrywanie świata na nowo. Bo kiedy widzę zdumienie, z jakim Mały patrzy nagle na jasną plamę okna, odruchowo sama zaczynam się w nie wgapiać "świeżym okiem". I nagle widzę, że dzisiejszego ranka mgła jest jakby bardziej szara niż wczoraj. Zaczynam słuchać swojego własnego głosu, widząc, jak Syn reaguje na zmiany tonu i wyraźniej czuć własne palce, kiedy za nimi wodzi tymi wielkimi patrzydłami.
Jednym słowem Synowi udaje się to, co nie udało się wcześniej różnym mądrym guru, jacy z kart licznych książek z gatunku "nauka szczęścia w weekend" namawiali mnie na bycie tu i teraz. Tadam! Oto jestem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz