sobota, 16 listopada 2013

Niezbędność Szymborskiej

Obejrzałam właśnie transmisję gali wręczenia pierwszej nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Kibicowałam Justynie Bargielskiej, ale widać za słabo ściskałam kciuki.
Zastanowiłam się: kiedy ostatnio czytałam jakieś wiersze?
Oh la la.
A kiedyś bez nich żyć nie mogłam. Zaczęłam w ósmej klasie podstawówki od Hillarowej i Poświatowskiej. Przeorałam całego Gałczyńskiego (jestem nim genetycznie obciążona po Dziadku) i Baczyńskiego, nie ruszałam na wakacje bez wagabundy Rimbauda, a moją pierwszą miłość najlepiej zdawały się opisywać sonety Szekspira. Cóż, jestem córką dwójki polonistów i ludzi pióra, nie mogło być inaczej.
A potem minęło.
Teraz chcę, żeby wróciło.
Bez poezji człowiek jednak chamieje.
http://bookmeacookie.pl/wislawa-szymborska-blysk-rewolwru/
Dzisiejsza gala w Krakowie skłoniła mnie do tego, by po raz drugi w ciągu kilku dni pomyśleć o sprawach zbędnych, bez których życie traci smak. Czerwone wino, crème brûlée - to nie są rzeczy, bez jakich nie można się obejść, ale ileż tracimy, jednak się bez nich obchodząc. A przyjaźń? W przeciwieństwie do pełnych oczekiwań związków legalizowanych i nielegalizowanych, więzi rodzinnych i zawodowych, przyjaźń jest zupełnie po nic, ot po to, by spędzić miło czas, coś ze sobą dzielić. Można pewnie bez niej żyć. Ale to rzeczy zbędne nadają życiu koloryt i smak, stając się de facto nieodzownymi. Poezja chyba powinna być na tej liście. Gdzieś między przyjaciółmi a kremem z jajek i śmietany.
Kiedyś nawet próbowałam ją pisać.
Teraz, póki co, staję się fanką poezji dnia codziennego.
To, czego się obawiałam - że dni przy Synu będą boleśnie jednakowe - nie nastąpiło.
Prawdopodobnie odpowiada za to prawo, wedle którego 98 procent rzeczy, których się obawiamy nigdy się nie ziszcza. Ba! gdybyśmy my, neurotycy, umieli przyjąć to do wiadomości!
Każdy dzień z Synem niesie coś nowego, to niesamowite, w jakim tempie idzie rozwój takiego malucha. Jedną z najbardziej fantastycznych rzeczy wynikających z macierzyństwa jest odkrywanie świata na nowo. Bo kiedy widzę zdumienie, z jakim Mały patrzy nagle na jasną plamę okna, odruchowo sama zaczynam się w nie wgapiać "świeżym okiem". I nagle widzę, że dzisiejszego ranka mgła jest jakby bardziej szara niż wczoraj. Zaczynam słuchać swojego własnego głosu, widząc, jak Syn reaguje na zmiany tonu i wyraźniej czuć własne palce, kiedy za nimi wodzi tymi wielkimi patrzydłami.
Jednym słowem Synowi udaje się to, co nie udało się wcześniej różnym mądrym guru, jacy z kart licznych  książek z gatunku "nauka szczęścia w weekend" namawiali mnie na bycie tu i teraz. Tadam! Oto jestem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz