środa, 10 lipca 2013

Ćpunka z różańcem

Byliśmy wczoraj, jak to mówi Mąż, na widzeniu z Synem, czyli na badaniu. Zając, bo taką ksywę dostał młody, wreszcie ładnie zapozował do portretu w technologii 3D. Trudno swierdzić jeszcze do kogo jest podobny, ale ten grymas nadąsanych usteczek to chyba po mamusi. Miejmy nadzieję, że to nie zapowiedź przyszłego neurotyzmu.

http://nz.lifestyle.yahoo.com/practical-parenting/
A' propos: przed badaniem tradycyjnie się zeschizowałam. W przebieralni mamrotałam pod nosem modły, żeby wszystko było dobrze, a na kozetce serce waliło mi jak młot. I zauważyłam, że te moje nerwy są już zwykłym nawykiem. Gorzej: stały się rytuałem! Jakby zaniechanie obawiania się o Zająca mogło spowodować lawinę złych wieści. Poczułam wczoraj, że tak naprawdę czekam na tę cudowną ulgę po nerwach, na to zejście powietrza i błogostan. To uczucie, że oto kolejny raz cudem uniknęłam katastrofy - którą już podsuwała mi wyobraźnia i w którą zdążyłam uwierzyć, siedząc w ginekologicznej poczekalni - jest odurzające, ćpam tę ulgę jak narkoman kokę. Wstyd przyznać, ale całe to emocjonalne nakręcanie się przed badaniami zrobiło się rodzajem zabobonu: jak się nie pomartwię, nie pozrzędzę Mężowi, to stanie się coś złego. Jestem jak baba, co pluje przez lewe ramię, klnie na psa urok i macha różańcem na widok czarnego kota. No paździerz, co tu dużo gadać. Człowiek myśli, że ma jakiś tam stopień intelektualnego wyrafinowania, bo poczyta sobie czasem Baumana, obejrzy Felliniego, a tu się okazuje, że jak przychodzi co do czego, to ma we łbie aplikację do magicznego myślenia à la Paulo Coelho.
http://www.chamsko.eu/2107/Paulo_Coelho.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz