środa, 31 lipca 2013

Koszmar wiecznej młodości

Koniec ze skokami na bungee, motocyklem, surfingiem, jointami i whisky. Ustawowo Zając ma do wyjścia jeszcze pięć dobrych tygodni, ale Doktor Gin potwierdził dziś, że możemy nie dobić w dwupaku do terminu. Włączam megaoszczędzajacy tryb życia, choć Bóg mi świadkiem, nie wiem, jak mogę jeszcze bardziej nic nie robić. Póki co obkupiłam się książkami, a Mąż - najwyraźniej próbując mnie przygnieść tomiszczami w łóżku, bym nie uciekła - dorzucił dziś jeszcze jedną od siebie.
Chciałabym mieć jeszcze przynajmniej  2-3 tygodnie na totalnym luzie, tylko dla nas. Czuję, jak z każdym dniem się uspokajam. Dziś zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej poczułam się taka fajnie dorosła. Przez kilka sekund patrzyłam na siebie z boku i pierwszy raz od dawna spodobało mi się to, co zobaczyłam: trzymającą emocje na wodzy laskę, która całkiem nieźle ogarnia rzeczywistość, sprawnie oddzielając ziarno od plew.
Kilka dni temu byłam z Bridżet na "Frances Ha". Na marginesie - świetny film. Dziś poczułam ulgę, nie odnalazłszy w sobie śladów zamotanego w swoje własne wyobrażenia i klisze podlotka. Wieczna młodość - cóż to byłby za koszmar!

1 komentarz:

  1. Ty gniazdo wijesz! Ja w dniu terminu porodu okna myłam. I nie tylko;)

    OdpowiedzUsuń